czwartek, 6 maja 2010

Setna rocznica urodzin Jerzego Walforffa

Ależ zła jestem na siebie. Zbieram się, zbieram do wpisu, a tu kurczę prawie "po ptokach".  4 maja przypadła setna rocznica urodzin Jerzego Waldorffa. A ja przeczytałam właśnie jego biografię autorstwa Mariusza Urbanka "Waldorff. Ostatni baron Peerelu".

Na początku małe dementi. Media wciąż piszą o nim "baron', natomiast on sam podkreślał kilkakrotnie, że nie ma nie prawa tak się tytułować - owszem, jego przodek zakupił sobie ów tytuł, ale bez prawa dziedziczenia. I oświadczył kiedyś: "Kto chce, niech mówi do mnie "panie baronie", ale ja mam to głęboko w nosie".

Jego sylwetkę oraz głos kojarzą zapewne wszyscy lub prawie wszyscy. W tym jego ogromne zasługi dla ratowania zabytkowych nagrobków na Cmentarzu Powązkowskim. Był związany z takimi pismami jak "Przekrój" czy "Polityka". Pisywał felietony propagujące tematykę muzyczną, a jego stylem i sposobem dotarcia do czytelnika zachwycali się wszyscy.

Zdecydowanie mniej osób wie, że całe swe życie przeżył z jednym partnerem, który zmarł bodajże cztery lata po nim i został razem z nim pochowany.

Ale już mało kto wie, że pamiętni Szpilmana, na podstawie których Polański nakręcił słynnego "Pianistę", spisał właśnie Waldorff. Poznali się tuż przed wojną, która ich zresztą rozdzieliła, jak miliony innych; ich losy splotły się na "chwilę" w lutym 1945, "na Pradze, w ciasnym, prywatnym mieszkaniu, pierwszej po wyzwoleniu Siedzibie Polskiego Radia." I tu właśnie Szpilman opowiadał o swoich niesamowitych przeżyciach z okresu wojny; okazało się, że prowadził również dziennik z tamtych dni... I właśnie wtedy zaproponował Waldorffowi opracowanie swoich wspomnień.

"We wstępie do Śmierci miasta [pierwotna wersja] Waldorff napisał, że tworzył książkę na podstawie opowiadania, a po części według notatek Szpilmana. Ale nie ma w niej ani jednego faktu zmyślonego [...]". Fragmenty wspomnień Szpilmana zaczęły się ukazywać latem 1946 roku w Przekroju, ich autorstwo nie ulegało wątpliwości: Jerzy Waldorff "Pamiętniki Szpilmana". W tym samym roku została wydana książka - podobno bez autoryzacji samego Szpilmana. Sama książka została niestety okrojona i zmieniona przez cenzurę, w tym usunięto postać "dobrego Niemca", który ratuje Szpilmana od śmierci głodowej.. Zmieniono również tytuł, a także usunięto nazwisko Waldorffa jako autora! Waldorff zamierzał podać wydawnictwo do sądu, nigdy jednak tego nie zrobił... Co dziwne, wszyscy i tak wiedzieli, kto jest autorem wspomnień, choć na okładce widniało tylko nazwisko Szpilmana.

Przez ponad pół wieku nikt nie wspominał o tej sprawie. Aż do roku 1998, gdy Śmierć miasta została wydana w Niemczech i wzbudziła wielką sensację, a następnie na całym świecie. Ale nie było w niej informacji, że Waldorff w jakikolwiek sposób uczestniczył w powstaniu tej książki; brakowało również wstępu, w którym tłumaczył, jak wyglądała praca nad nią...

W Polsce Śmierć miasta została wznowiona w 2000 roku - ale to była zupełnie inna opowieść, z nowym tytułem Pianista. Zmiany pomiędzy wydaniami zaowocowały sporem pomiędzy Waldorffem a Władysławem i i Andrzejem [synem] Szpilmanami. jedna z przeprowadzonych ekspertyz wykazała identyczność obydwu książek, "ale brak jest przesłanek, na czym polegało opracowanie tekstu przez Waldorffa".

Summa summarum [co by się nie rozwlekać] Waldorff i Andrzej Szpilman podpisali porozumienie: w zamian za zrzeczenie się praw autorskich do Śmierci miasta i zgodę na wszelkie przeróbki Waldorff otrzymał 12 tysięcy marek. Tak więc kolejne wydanie Pianisty ukazało się z uzgodnioną w umowie adnotacją, że autorem opracowania pierwszego wydania był Waldorff, ale "obecne wydanie tej książki jest znacznie zmienione i uzupełnione w porównaniu z wersją z 1946 roku". Okazało się, że książki różnią się także językiem; znawcy wyliczali, jak wiele w nowym, rzekomo lepszym wydaniu, jest językowych potknięć i błędów.

A zaraz potem prawa do książki i jej sfilmowania zostały sprzedane Romanowi Polańskiemu, którego to Pianista zdobył w 2003 roku trzy Oskary...

5 komentarzy:

  1. Ojej, arcyciekawy wpis. Na pewno przeczytam książkę; zawsze intrygowała mnie postać Waldorffa, a Ty napisałaś o nim tak barwnie i z taką wyobraźnią, że zjawił się przed moimi oczami jak żywy; nie wiedziałam również, że to on jest prawdziwym autorem "Pianisty". Fascynujące. Dziękuję za notkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, arcyciekawy wpis. Na pewno przeczytam książkę; zawsze intrygowała mnie postać Waldorffa, a Ty napisałaś o nim tak barwnie i z taką wyobraźnią, że zjawił się przed moimi oczami jak żywy; nie wiedziałam również, że to on jest prawdziwym autorem "Pianisty". Fascynujące. Dziękuję za notkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiałam Go za jego życia, uwielbiam i teraz. Piękny umysł i piękna dusza. Różne rzeczy o nim mówiono- tak mało to znaczy. Liczy się człowiek i spuścizna jaką zostawił. Mówiono "baron", a ja bym powiedziała "książę" kultury i języka polskiego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jolanto,

    baaaardzo dziękuję za miłe słowa :) Fajnie, że tak dobrze Ci się czytało. Mam zamiar wrócić do tej książki jeszcze raz, tym razem Waldorff/Gałczyński, bo to też ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moto,

    tak barwnej postaci myślę ze świecą by szukać... Niestety, ten dawny świat odchodzi, ale żyje w pamięci, dzięki między innymi Tobie, Moto :)

    OdpowiedzUsuń