piątek, 14 maja 2010

Się zapętliłam. Coś oglądam, coś czytam, nie zdążę opisać, gdy dochodzi coś nowego... Tak było i wczoraj wieczorem. Senna już byłam mocno, więc bez specjalnego entuzjazmu zaległam, by wspólnie z Osobistym obejrzeć nowego "Sherlocka Holmesa" Guya Ritchiego. Już pierwsza scena spowodowała, że usiadłam ożywiona, a dalsze wprawiły mnie w lekki dygot. Niestety, mnie łatwo wprawić w dygot, więc się na mnie nie oglądajcie.

Dygot czy nie dygot, film trzymał mnie w napięciu do ostatniej chwili. I to wcale nie dlatego, że uwielbiam Jude'a Law. Przede wszystkim spodobał mi się sposób, w jaki film został zrealizowany, zdjęcia, kolory, dbałość o szczegóły, muzyka doskonale dobrana do scen. No i ten humor, angielski humor!

Ach, wreszcie Holmes jest człowiekiem z krwi i kości, a nie smętnym gościem ze skrzypcami...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz