środa, 1 grudnia 2010

Z tęsknoty "za czymś innym" i kompletnie oderwanym od aktualnych czasów sięgnęłam po raz kolejny po "Zalotnicę niebieską" Magdaleny Samozwaniec. Jej "Marię i Magdalenę" zaczytywałam swego czasu "na śmierć", teraz znów z przyjemnością przeczytałam "Zalotnicę"..., ciekawą opowieść o życiu Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska to fascynująca postać, "zwiewna i eteryczna", jednocześnie frenetyczna, jakby to pewnie określił zafascynowany nią Witkacy. Zresztą nie tylko on: o jej wierszach i utworach scenicznych z uznaniem wyrażał Boy, Żeromski, a przede wszystkim skamandryci: Lechoń, Wierzyński, Tuwim, Słonimski.

Książka ta to nie tylko sceny z życia, fragmenty wierszy i listów Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, to również opis tła, historyczny, a przede wszystkim społeczny i obyczajowy czasów, w których żyła. To Kraków, dworek Wojciecha Kossaka, słynnego malarza, bon vivanta, wielbiciela pięknych metres; seanse spirytystyczne, wyjazdy na Riwierę... To specyficzny język, styl. "Dzisiejsi artyści i pisarze nie starają się o to, by mieć własny, oryginalny styl. Ich zaplecze stało się słabo zaopatrzone, wyciągają z nich tylko tyle, ile na razie im potrzeba do stworzenia jakiegoś dzieła. Gdyby ich potoczne rozmowy nagrać na płytę, to jedynie po głosie poznałoby się, kto jest kto." Jak pisze Samozwaniec, każdy miał swój indywidualny sposób wyrażania się. Zwróciło to moją uwagę, zwłaszcza jeśli chodzi o Witkacego: zachwyciłam się jego opisem jego żony, Niny: "wściekle wprost ponętnej" rudowłosej, mimo że nie potrafiła dać mu "metafizycznie piekielnie zmysłowych wstrząsów", co inne jego flamy. Ach, kto tak teraz pisze..... Demonicznie, piekielnie, metafizycznie i namiętnie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz